Pani Renana

Ludzie są absolutnie potrzebni

Mieszka na ósmym piętrze bloku z wielkiej płyty na jednym z gdańskich osiedli. Choć zaawansowany wiek, architektoniczne bariery i neurologiczne przypadłości znacznie ograniczyły jej mobilność, nie traci kontaktu ze światem. 94-letnia Renana to podróżniczka, która postawiła stopę na każdym kontynencie i odwiedziła ponad 170 krajów.

Ma w sobie pogodę ducha, która przyciąga. Przyzwyczajona do przygód i niezależności, nie pozwala sobie na załamanie, gdy życie spowolniło. Nie wierzy w narzekanie – ratuje ją codzienna rutyna.

Bogaty zbiór opowieści, które mogłyby posłużyć za filmową fabułę, a także lekkość, dowcip i niezłomność sprawiają, że jej telefon niemal nigdy nie milknie. Bo przecież „Ludzie są absolutnie potrzebni”.

Kiedyś

Byłam jedynaczką, rodzice bardzo chcieli, żebym była samodzielna i taka do ludzi. Mama prowadziła mnie do wszystkich ochronek, bo pracowała społecznie – robiła paczki dla biednych. Zaszczepiła we mnie pomaganie. To mnie ukształtowało. Potem zaczęłam jeździć po świecie.

Męża poznałam w szkole. On był zawsze harcerz i społecznik; zawsze z plecakiem, podróżnik. Świetnie się połączyliśmy. 

Już wtedy robiliśmy wycieczki po Polsce: nad jezioro, gdzie się dało. Wtedy nie można było dostać paszportu, wizy. Starałam się, jak mogłam, żeby dostać wizę. Na przykład aby wyjechać do Indonezji, napisałam list do Dyrektora Azji i Pacyfiku, który był kiedyś ambasadorem w Indonezji. Prosiłam go o wsparcie i udało się! 

Jak już się na coś uparłam, nie można było mi wmówić, że coś się nie uda. Wewnętrznie zawsze tak miałam.

Dom

Na pewno nie wyjechałabym z Polski. Na pewno nie wybrałabym pseudowolności. Dom jest moim azylem. Nie narzucam sobie powinności, że muszę gotować czy sprzątać. To jest też azyl dla wszystkich, którzy mnie tutaj odwiedzają. Bardzo dużo ludzi tu przychodzi. Mam kontakt ze światem. Oglądam telewizję, to, co mnie interesuje. Dużo czytam. 

Czasem spędzam czas na balkonie, na słońcu, albo obserwuję dzieci, ale to taki widok na wymarciu: dwójka, trójka dzieci. Rodzice na ogół patrzą w smartfony, a dzieci bawią się same. Nie widzę tam takiej radości. 

Jest dużo starszych ludzi na osiedlu, z kulą, z laską czy z chodzikiem. I pociesza mnie, że nie ja jedna. Widzę też wielu samotnych ludzi. 

Nie sposób się nie pogodzić

To, co w tej chwili jest dla mnie trochę przerażające, to fakt, że nie mogę chodzić. Okazuje się, że to nie krążeniowe sprawy, tylko neurologiczne. Mam niesprawne stopy i bardzo mało wychodzę.

Zdarzają się gorsze momenty. Zdrowie niestety się pogarsza, zaczynają się czarne myśli. Wydaje mi się to przerażające nie móc wychodzić z domu. 

Sama nie wychodzę. Jeżdżę taksówkami pod dany punkt, mam strategiczne adresy, do których dojeżdżam – punkty orientacyjne. Stamtąd mam kawałeczek i przechodzę.

Czasem w nocy, gdy się nie śpi, zdarzają się natrętne myśli. Regularnie budzę się o 2 nad ranem, wtedy jest najgorzej. Wówczas wstaję i czytam, żeby nie myśleć. Później zasypiam, a rano mam telefon od koleżanki – mój budzik [śmiech].

Przychodzi do mnie Pani Monika. Jest opiekunką, która dba o higienę osób, które mają trudności w zadbaniu o siebie samemu. Mówię jej, że teraz jeszcze nie potrzebuję jej pomocy. Może kiedyś będzie mi to potrzebne, jeszcze staram się zadbać o siebie sama.

Pojawia się we mnie obawa przed brakiem fizycznej sprawności. Ale wtedy myślę, jakie ja mam szczęście w życiu i może to się skończy jak u mojego męża? Był absolutnie sprawny, na nic nie chorował. Byliśmy w kinie. Gdy wracaliśmy, rozbolała go głowa i upadł. To był krwiak. Pękł w mózgu. Pomoc była natychmiastowa, ale się nie udało. Całe życie miał jednak szczęśliwe, szczęśliwą śmierć. Nie leżał, nie bolało go nic. Tu mam taką cichą nadzieję, że tak się stanie, że nie będzie łóżka i tej fizjologii. To mnie troszeczkę przeraża.

Widzę nieuchronność pewnych rzeczy. Tego nie da się zmienić, gdy się ma tyle lat. Jednak ostatecznie wiem, że nie można się tym zadręczać. Raczej się z tym pogodziłam, nie sposób się nie pogodzić.

Okno na świat

Moim sposobem na życie jest bycie między ludźmi. W jakiejś takiej korelacji ze wszystkimi. Żeby mi było jak najprzyjemniej, żeby wszystko było dosyć estetyczne, żeby to życie nie było takie smutne. 

Rano, jak się budzę, czasem myślę pesymistycznie. I mówię sobie: muszę wstać i coś robić i do kogoś zadzwonić. Odwracam uwagę od myśli. Żeby nie przeleżeć dnia, być już ubraną, bo na przykład sąsiadka do mnie zachodzi.

Wierzę w siebie, w pozytywne aspekty życia. Uważam, że jeśliby był Pan Bóg, to nie byłoby tyle zła na świecie. Wierzę, że ludzie są absolutnie potrzebni i dla mnie wszelkie ucieczki w samotność, te zakony – to jest coś strasznego.

Mam dobrą przyjaciółkę, która ma układy w bibliotece i przynosi mi wszystkie nowości. Mam pomocników z zewnątrz.  Bardzo często ktoś się przez moje mieszkanie przewija. Może dlatego nie mam takiego odczucia samotności.

Rozmowy telefoniczne są ważnym elementem. To jest bardzo konieczne. Jestem telefonistką doskonałą [śmiech]. Zawsze tak było. Dbałam o te relacje. 

Narzekam czasem na politykę [śmiech]. Ale tak z reguły to nie narzekam. Jedynie troszeczkę, że za mało jest dla takich ludzi, jak ja, pomocy, że nie ma schodów czy wind.

Trzeba przyjrzeć się drugiej stronie

Zastanawiam się, czy jeżeli ktoś jest po ciężkim udarze i źle się fizycznie czuje, to powinnam go namawiać na wychodzenie z domu? Coraz bardziej dochodzę do tego, że trzeba się przyjrzeć drugiej stronie. Nie tylko przez pryzmat moich sił. 

Długie rozmowy prowadzę z synem kuzyna z Poznania, wolontariuszem. On ma mnóstwo spostrzeżeń na temat starych ludzi. Ma obecnie pod opieką dwie stuletnie staruszki. No i teraz: czy on ma je koniecznie aktywizować? Czy pozwolić im być tym, kim chcą? Teraz opowiada, że kupił jednej staruszce lalkę, jak ona się z niej cieszyła. Siedzi z tą lalką zamknięta, jest szczęśliwa. To jest jej sposób na życie.

Pokolenia

Co bym poradziła młodszym pokoleniom? Że muszą być w oporze do starszego pokolenia. Jeżeli następne pokolenie ze wszystkim się zgadza, to nie będzie żadnego postępu.

Konflikt międzypokoleniowy musi być, to jest zupełnie naturalne. Tylko moim zdaniem, trzeba znaleźć jakąś platformę porozumienia. Bo się mówi: myśmy też się bawili, tańczyli, pili wódkę. A teraz młodzi siedzą i dyskutują. Jak chcą, to niech dyskutują. Po co mają tańczyć, jak im się nie chce?

Młodsi muszą traktować to normalnie, że po prostu przychodzą do nas, starszych, jeśli chcą o czymś porozmawiać. Żeby nie uważali, że ten starszy jest zacofany, nic nie wie i nic nie rozumie. Moja koleżanka mówi: „Co ci młodzi tak ciągle do ciebie przychodzą, o czym ty z nimi rozmawiasz?”. A ja odpowiadam, że ja ich nie ciągnę na siłę, nie mam nic innego do porozmawiania oprócz tego, co jest w tej chwili w życiu, prawda?

Czasami coś poradzę, ale staram się nie narzucać. Nie lubiłam, jak mnie ktoś pouczał i uważał, że to ważne. To są ci sami ludzie, ale młodsi i może niedoświadczeni do końca. Ale muszą iść w swoją stronę. 

Dużo tolerancji. To jest w tym najważniejsze.

zobacz galerię

okno na świat

Projekt zrealizowany w ramach programu Mobilny Dom Kultury – inicjatywy Gdańskiego Archipelagu Kultury.