Pani Anna

Dojrzałam do tego, żeby mieć dystans

Pani Anna siedzi w ciemnym pokoju na krześle. Jej uśmiechnięta twarz jest oświetlona promieniem zachodzącego słońca.

Pani Anna poświęciła życie sztuce – maluje, rzeźbi, uczyła dzieci grafiki i linorytu. Jej mieszkanie pełne jest jej własnych obrazów. Całe życie pracowała – musiała utrzymać cierpiącego na nieuleczalną chorobę męża i córkę. Na emeryturze postanowiła, że „wreszcie będzie malować dla przyjemności”. Dziś mieszka w Sopocie, gdzie rozwija swoją pasję i uczy w Akademii Don Kichota podstawowych technik rysunku i malarstwa.

Zmaga się z polineuropatią i barierami architektonicznymi, co sprawia, że codzienne czynności, takie jak zakupy czy wyniesienie śmieci, stanowią dla niej duży wysiłek. Korzysta wtedy z pomocy wolontariuszy i sąsiadki. Nie poddaje się, mimo, że czasem „czuje się mocno ograniczona”.

Kiedyś

Całe życie byłam związana ze sztuką. Skończyłam ten kierunek na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach w latach 80. Malarstwo, grafikę i rzeźbę. Uczyli nas również pedagogiki, która dała nam podstawowe narzędzia do pracy z dziećmi. W ramach pracy magisterskiej pomagałam dzieciom chorym na polineuropatię tworzyć grafiki i linoryty. Grafika to trudna metoda trzeba umiejętnie trzymać dłutko, żeby nie skaleczyć rąk. Na tyle rozwinęłam umiejętność przekazywania wiedzy, że postanowiłam uczyć w szkole. Prace moich uczniów trafiły nawet na wystawę do Francji.

Później dostałam propozycję z kuratorium oświaty i przez kilka lat pracowałam z nauczycielami jako metodyk wychowania plastycznego. 

Pojawiły się nowe wyzwania: miałam na swoim utrzymaniu chorego na dziedziczną chorobę męża i córkę na studiach. Zastanawiałam się: jak zarobić? Założyłam szkółkę angielskiego i niemieckiego w domu. Właściwie stworzyłam mężowi takie życie, że nie musiał się niczym martwić. Po jego śmierci córka postanowiła sprowadzić mnie do Sopotu, gdzie mieszkam już 23 lata. 

Gdy miałam więcej czasu dla siebie, znalazłam Akademię Don Kichota w Sopocie. Oczywiście w międzyczasie zorganizowałam kilka wystaw. Wówczas nie znałam nikogo w Sopocie, to był mój sposób na nawiązanie nowych znajomości. 

Kim jestem

Teraz najbardziej czuję się artystką. Zaczęłam malować prace abstrakcyjne. Nie jestem perfekcjonistką. Stwarzam kompozycję i jeśli uważam, że na mój sposób jest skończona, to ją taką pozostawiam. Postanowiłam podzielić się wiedzą w Akademii Don Kichota i tam opowiadać o historii sztuki. Na podstawie różnych kierunków sztuki tworzymy własne interpretacje. 

Człowiek ma jakąś ilość wiedzy. Przecież ja tego nie zabiorę do grobu, trzeba się tym podzielić. 

Chciałabym poznawać siebie głębiej. Zabierać się za sprawy, które są dla mnie obce. Szyję własne ubrania, dekoruję wnętrza, otaczam się kwiatami. Bardzo szeroko patrzę na sztukę. Lubię być wśród ludzi, czerpać radość ze zwykłej rozmowy, ze spędzania czasu z przyjaciółmi. Ludzie coś nam dają i my coś dajemy. 

Codzienność

Ta codzienność jest już zmieniona przez to, że moja choroba się pogłębia. To polineuropatia, okropna choroba. Bolą mnie obie nogi i ręce. 

Przeważnie biorę leki, masuję, smaruję się maściami, bo ciągle boli. Cały czas pracuję, by ból się trochę uspokoił. Dużo też wydaję na leki, często są niesprawdzone, bo kupuję je na Allegro, gdzie są tańsze. Jak człowiek patrzy na to, że tyle wydaje i nie widać rezultatów, bardzo to potrafi przygnębić. Nie chcę myśleć o tym, że ktoś inny będzie za mnie wykonywał podstawowe czynności, że będę leżeć w łóżku.

Szycie, malowanie, czytanie czy gotowanie są jeszcze dostępne i sprawiają mi przyjemność, więc staram się to robić. Ale coraz mniej mam siły na noszenie choćby niewielkich zakupów. 

Ważne jest, żeby utrzymać to ciało w takim zdrowiu i higienie. Żeby rano się umyć, ładnie ubrać – tak, jak lubię. Żeby nie siedzieć do południa. Niekiedy walczę ze sobą: zjem śniadanie i natychmiast muszę się położyć, bo ból jest tak ciężki. Czekam, aż leki zaczną działać. Ale bardzo pilnuję, by nie spowszednieć, by się nie zapuścić i nie oczekiwać, że ktoś coś za mnie zrobi.

Moim ulubionym miejscem jest łóżko [śmiech]. Zjem śniadanie, przygotuję obiad, a potem muszę się położyć. Chce mi się spać, ale nie śpię. Lekarka powiedziała, że mogę mieć depresję, jeśli tak bardzo chce mi się w dzień spać. Ale ja pomyślałam, że trzeba ją pokonać. Nie mogę się poddać depresji. Choć wracają myśli: „Jak to będzie, gdy stracę wszystkie siły? Jak będzie wyglądało moje odejście?”.

Nauczyłam się dyplomacji

Podchodzę do tego, że to nie będzie dla mnie jakąś rozpaczą. To, co otrzymałam, te dary z nieba, umiejętności – potrafiłam nauczyć się rzeczy, których nigdy nie robiłam. Jestem za to wdzięczna. Myślę, że idąc na drugą stronę, będę przebywać z ludźmi podobnymi sobie. Ludzie, którzy odeszli, często przychodzą do mnie w snach. Jestem wierząca, to też mi pomaga.

Zawsze trudem w moim życiu było zdobywanie pieniędzy. Miałam jedno dziecko, chorego męża. Myślę, że moje podejście do pewnych spraw się zmieniło. Nauczyłam się dyplomacji. Tego, żeby niekoniecznie wszystkim na wszystko od razu odpowiadać. Więcej czasu poświęcam na słuchanie innych. Zastanawiam się nad ich sytuacją, nad tym, co mają w środku. Szukam u ludzi dobrych cech, żeby mieć o nich więcej dobrych myśli. Wybieram to, co w danym człowieku jest dobre. Jeśli tego nie widzę, oddalam znajomość. Dojrzałam do tego, żeby mieć dystans. 

W ogóle we wszystkim życie jest dużo łatwiejsze teraz, na tym etapie. Teraz nie potrzebuję już posiadać. Wystarcza mi, że ta emerytura się jakoś spina. 

Okno na świat

Moim oknem na świat jest Akademia Don Kichota i osoby, które tam spotykam. Czuję się tam potrzebna. Gdy wracam do domu po zajęciach, jestem pełna energii, doładowana. Tam, gdzie człowiek jest akceptowany, tam chce być. Nie ma między nami napięć – wiemy, że są różnice, ale je akceptujemy.

Mam przyjaciółkę, która mieszka na dolnym piętrze. Jest między nami 10 lat różnicy. Ona ma już 90 lat. To bardzo pozytywna osoba, cieszę się, że jest w moim życiu. Gdy ją odwiedzam, puszcza muzykę, zaczyna tańczyć i mówi: „Zobacz, jaka ta niemiecka muzyka jest dobra” [śmiech]. Bardzo lubię jej otwartość na ludzi. Z nią czujesz się jak u siebie, jak w rodzinie.

Ważna jest też rodzina, którą wspierałam w zdobyciu wykształcenia, a dziś ona jest dużym wsparciem dla mnie. Miałam zawsze wielu znajomych, ale w większości poodchodzili. Co roku ktoś odchodzi. Niestety nie zapraszam ludzi tak często, jak kiedyś. Nie stać mnie na to, emerytura ogranicza moje możliwości.

Życzliwość dla innych, zrozumienie ich trosk, ich spraw, czy nawet pomoc – gdy ktoś niewiele potrzebuje – ale jesteś w stanie dać coś z siebie, w rozmowie, pocieszyć; coś ugotować i zanieść – to jest dla mnie bardzo cenne.

Idealny dzień

Jak wyglądałby mój idealny dzień? Wstaję i nic mnie nie boli [śmiech]. Zaczynam tańczyć, śpiewać, szykuję coś dobrego do jedzenia, idę na balkon, gdzie piję kawę. Wychodzę z domu, ładnie się ubieram i maluję, spotykam kogoś, rozmawiamy. Chciałabym być poadorowana przez kogoś. Nie przejmować się, że coś muszę, że gdzieś się spieszę. Właściwie takie życie mogłabym sobie stwarzać, gdybym miała więcej siły. 

Czasem człowiek czuje się jak w więzieniu. Czasem te „muszę” odpadają i jest to okno na świat. Kiedyś tak nie myślałam, kiedyś nie było tego „okna na świat”. Robiło się, co trzeba. Te złe myśli – o śmierci, staram się oddalać, wyszukuję sobie, co jest do naprawy, co jest do zrobienia. Ale to okno chciałabym przeżywać każdego dnia – te szerokie, piękne. 

Pokolenia

Sposób myślenia młodszych jest całkiem inny niż mój. Widzę to po swojej córce i jej mężu. Wychowywali dziecko tak, że cały dzień był omawiany, jakie ma kłopoty, jakie radości, doradzali. Dużo rozmawiali. Dziecko to była inwestycja. Świadomość rodziców jest inna, dziecka nie wykorzystuje się do robienia wszystkiego, tylko obserwuje się, do czego jest zdolne, jak nad nim pracować, żeby umiało odnaleźć się w rzeczywistości. Ja byłam rodzicom potrzebna jako dodatkowa siła robocza. Wiem to, ale nigdy nie miałam im tego za złe, no bo co mogli zrobić?

Kiedyś uczono, że rodzicom trzeba się podporządkować, dyskutować z nimi nie wolno było i we mnie jeszcze ciągle drzemie to, że zastanawiam się, czy ja powinnam się postawić, czy z czegoś zrezygnować, bo ta odpowiedzialność do dzisiaj we mnie została.

Co młodsze pokolenie mogłoby lepiej zrozumieć o starości? W tym młodszym pokoleniu jest też moja wnuczka. Jest bardzo grzeczna, bardzo docenia, ale nie ma za wiele czasu dla nas. Za szybko wszyscy żyjemy. Mało uwagi poświęca się na odpoczynek, na rozmowy. Zauważyłam, że są święta, wszyscy siedzimy i nagle wszyscy wyjmują telefony. Czy my nie mamy o czym rozmawiać? Dawniej ludzie spotykali się, niekiedy rozmawiali o niczym. Młodsi myślą, że nam to niepotrzebne. Taki jest chyba ten czas, w którym żyjemy. 

Nam się wydaje, że my to wszystko mamy, a to nieprawda. Ile razy wychodzę z rozmów i myślę: „Jakie ten człowiek ma ciekawego spojrzenie na życie, dostrzega to, czego nie widzę”. Każdy z nas coś wnosi. Ja wychodzę z każdego spotkania obdarowana.

zobacz galerię

okno na świat

Projekt zrealizowany w ramach programu Mobilny Dom Kultury – inicjatywy Gdańskiego Archipelagu Kultury.