Pani Barbara

Wykorzystać każdą sekundę swojego życia

Pani Barbara w grudniu skończy 80 lat. Przez całe życie była niezwykle aktywna – uprawiała sporty, podróżowała w najdalsze zakątki świata, skakała ze spadochronem, pływała z delfinami, a nawet tańczyła z Masajami.

Dziś jej oknem na świat jest wypełniony zdjęciami i dziennikami z licznych wypraw pokój podróżnika, gdzie planuje kolejne wyjścia, wyszukuje koncerty i wydarzenia kulturalne, które odwiedza dzięki wsparciu asystentów z instytucji, takich jak MOPS czy Sopockie Centrum Organizacji Pozarządowych i Wolontariatu.

Mimo ograniczeń stara się codziennie zrobić coś, co daje jej poczucie sprawczości. Zaraża humorem, opowieściami z dalekich wypraw i siłą walki, bo najważniejsze, jak mówi, to „wykorzystać każdą sekundę swojego życia”.

Kiedyś

Kiedyś dużo wyjeżdżałam, nie było mnie dwa, czy trzy razy w roku przez dwa tygodnie. Zawsze byłam aktywną osobą, więc wszystkie spektakle teatralne, koncerty, wydarzenia – to było zawsze dla mnie coś przyjemnego. Zwiedzałam świat. Tego czasu spędzanego w domu praktycznie nie było. Do domu przychodziło się tylko po to, by zjeść, prać i spać.

Ciągle były takie myśli: co by tu jeszcze warto zobaczyć? I z kim można by było pojechać i obejrzeć coś ciekawego?

Dla mnie wystarczyło wyjechać 3 km za Gdańsk, za Trójmiasto, już się coś działo. Na pewno nie byłam sama – zapraszałam do towarzystwa wiele różnych osób, które były bardzo zadowolone z tego, że ktoś im coś załatwił [śmiech].

W swoim życiorysie mam kilka ekstremalnych doświadczeń: skok ze spadochronem, skoki ze skał, zjazd na linach z mostu, nurkowanie, rafting, pływanie w bezpośrednim kontakcie z delfinem; tańce z Zulusami pod Baobabem, tańce z Masajami. Nawiązywałam kontakty z ludźmi z różnych środowisk, odrębnych zupełnie od naszego.

No stress

Na Wyspach Zielonego Przylądka, gdzie naczelną zasadą jest „no stress” – tam fantastycznie się odpoczywa. Nie ma stresu, jest bardzo fajnie. Dla mnie to „No stress” znaczy tyle, żeby nie pogłębiać swojej choroby i nie wprowadzać złego samopoczucia. Ta choroba postępuje. Muszę się z tym pogodzić.

Jestem emerytowanym pracownikiem służby zdrowia. Pracowałam w Zakładzie Teleradioterapii przy napromieniowywaniu chorych nowotworowo wysoką energią. Tego typu praca na pewno miała wpływ na ukształtowanie mojej osobowości i podjęcie walki z chorobą. Z wielu rzeczy po kolei muszę rezygnować, ale w dalszym ciągu nie poddaję się; mówię sobie „Ole! Ole! Nie damy się!” [śmiech]. Wielu znajomych spoza Trójmiasta, nie wie o tym, że ja poruszam się na wózku. Robię zdjęcia od połowy w górę.

Opowiadając o swojej chorobie, emocjonalnie przeżywam ją. To jest rozdrapywanie ran. Nie chcę obciążać innych.

Dzieląc się pozytywnymi przeżyciami z kimś, wywołując uśmiech na twarzy i pogodę ducha, o ile lepiej mi się z taką osobą przebywa. Jest coś takiego jak śmiechoterapia. Śmiech udziela się również osobom, które nie są bezpośrednio zainteresowane. A jeżeli ja usiadłabym w towarzystwie osób starszych – i tak się zdarza, chociaż są wyjątki – i wszyscy siedzimy i płaczemy nad sobą, użalamy się  –  jaki jest mój nastrój, pogoda ducha? Znika, nie ma jej. Najłatwiej jest usiąść i płakać. Ale zupełnie inaczej jest, gdy wzbudza się jakiś uśmiech, pogodę ducha.

Myślę, że tu dużą rolę odgrywa genetyka. Pozytywne myślenie jest w genach.

Zawsze byłam otwarta do wszystkich ludzi, bez względu na to, czy to był czarny, czy żółty czy zielony człowiek [śmiech]. Dla mnie człowiek zawsze był człowiekiem. Trzeba znaleźć drogę do każdego człowieka, tak to wygląda.

Doba jest dla mnie za krótka

Dużo więcej czasu niż kiedyś zajmuje mi przygotowanie posiłków i przygotowanie siebie chociażby do wyjścia na zewnątrz. Doba jest dla mnie za krótka. Sporo czasu poświęcam na wyszukiwanie w Internecie rozrywek, koncertów. Wyszukuję różnego rodzaju imprezy i staram się znaleźć asystenta, który pomoże mi z racji tego, że sama nie mogę się poruszać.

Mam asystentów z MOPSU i mam również opiekunki, które przychodzą dwa razy w tygodniu i pomagają w domu. Nie pozamiatam i nie polatam z odkurzaczem, więc muszę liczyć na jakąś pomoc. Panie przychodzą i pytają „A o czym dziś będziemy rozmawiać?”.

Bardzo chętnie dzielę się doświadczeniami z młodszymi osobami, bo jakieś doświadczenie podróżnicze mam, które mogę przekazać. Chcę pokazać, że jest bardzo fajnie. Nie należy, że tak powiem, marnować życia na siedzenie w domu, tylko wyjść do ludzi, wyjść w świat. To daje dużo radości i oprócz tego zostaje coś w człowieku, czym może się podzielić; opowiedzieć coś wesołego, śmiesznego. I wiele osób chce tego słuchać.

Okno na świat

Dla mnie wszyscy ludzie są ważni, ważne są przede wszystkim dzieci. Mam z nimi bardzo dobry kontakt. Bo dzieci z jakimś takim zaufaniem podchodzą do drugiej osoby, która okazuje im zaufanie i serce. I to właściwie powinno potem w życiu dorosłym procentować. Te pozytywne relacje. I to jest ważne, że od niemowlaka zaczynamy z tymi pozytywnymi reakcjami do osoby, takiej jak ja, która ma tyle lat, co ja, podchodzić. 

Należy wykorzystać każdą sekundę swojego życia – pozytywnie. Żadne złości, przypadłości, niezbyt przyjemne kontakty międzyludzkie, awantury. To nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Ma być lekko, ładnie i przyjemnie. Z uśmiechem przeżyć to życie. Że nie można na siebie naskakiwać, obrażać, w jakikolwiek sposób i bez względu na kolor skóry, wyznanie. Kiedyś na wakacjach poznałam pewnych sympatycznych ludzi. Na pożegnanie nowa znajoma zapytała jakiego jestem wyznania. Odpowiedziałam „chrześcijańskiego” – a ona „prawosławnego”. „To wiesz co, ja będę się modlić za twoje zdrowie do swojego boga”, a ja mówię „a ja za twoje do swojego”. Jaka tolerancja i fantastyczne wyjście z sytuacji. Kto by na to wpadł [śmiech]. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, bez względu na to, jaka wiara i jakie obyczaje, należy szanować zarówno jednych, jak i drugich, pomimo, że są odmienni od nas.

Młodzi

Co młodzi mogą zrobić? Przede wszystkim wyprowadzić z mieszkania jeżeli to jest możliwe, jeżeli można o kulach, czy z chodzikiem, czy na wózku – wyjście przede wszystkim w przestrzeń zarówno przyrody, jak i publiczną. Jakieś wyjście do lasu, do parku, nad morze.

Poza tym też wskazane by było zabieranie na koncerty, jak ktoś lubi kino – do kina, do teatru. Żeby był kontakt z kulturą. Żeby te osoby wychodząc z mieszkania, zapominały o swojej chorobie. A same nie są w stanie wyjść z tego mieszkania.

Młodzi ludzie mogą po prostu fizycznie pomóc. Bo tak, jak ja: sama nie dotrę na koncert. Chcę wychodzić. Ale są pewnie osoby, które nawet nie myślą o takich możliwościach. Wskazane byłoby, takie osoby wyprowadzić. Są koncerty w Muzeum Sopotu w tej chwili, koncerty jazzowe – bezpłatne. Nie trzeba mieć środków, wystarczy przyjść. W Dworku Sierakowskich są koncerty w czwartki i co drugi tydzień jest piano bar, można pójść, posłuchać.

Marzenie

Marzenie… Muszę powiedzieć, że z tymi marzeniami to niestety coraz gorzej. Miałam marzenie, żeby polecieć balonem, bo nie leciałam, ale doszłam do wniosku, że lądowanie może być dla mnie niebezpieczne. Więc to jest marzenie, którego nie zrealizowałam, bo większość marzeń starałam się realizować, a teraz… trudno powiedzieć. Moim marzeniem jest to, żeby wyjść na spacer, chociażby takie coś: wyjść do teatru, opery, filharmonii. Skorzystać jeszcze z tego życia tak, jak korzystałam do tej pory, dopóki nie zachorowałam. Spotykać się z przyjaznymi ludźmi, a nie takimi, którzy jeszcze bardziej nas dołują, zamiast wyciągać do góry. 

zobacz galerię

okno na świat

Projekt zrealizowany w ramach programu Mobilny Dom Kultury – inicjatywy Gdańskiego Archipelagu Kultury.